Mazowiecki Zarząd Wojewódzki Związku Żołnierzy Wojska Polskiego
  ARCHIWUM
 


2024

Wszystkim  Członkom, Współpracownikom
i Sympatykom życzymy pełnych miłości
i spokoju Świąt Bożego Narodzenia.
Niech Nowy Rok przyniesie Państwu
tę odrobinę szczęścia, która sprawi,
że wszystkie podjęte działania
zakończą się sukcesem.







Sejmowa Komisja

ds Petycji

 

Poniżej prezentujemy transmisję z posiedzenia Komisji ds. Petycji w sprawie "drugiej emerytury", która odbyła się w dniu 7 listopada 2024 br. 

Pragniesz zobaczyć obrady, kliknij na poniższy obrazek.

Początek obrad dotyczący "drugiej emerytury"
rozpoczyna się o godz. 13.12.00 trwa do 13.23.00.

 





26.09.2024   ZWIĄZEK  ŻOŁNIERZY WOJSKA POLSKIEGO   

 

 Prezydium Mazowieckiego Zarządu Wojewódzkiego

 

KONFERENCJA  HISTORYCZNA

„MARTYROLOGIA POLAKÓW NA WSCHODZIE W CZASIE II  WOJNY ŚWIATOWEJ – LOSY SYBIRAKÓW NA ZESŁANIU”

 

 

17 września obchodzimy Dzień Sybiraka

"Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oddaje hołd wszystkim Polakom zesłanym na Syberię, inne tereny Rosji i Związku Sowieckiego. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej upamiętnia tych, którzy tam zginęli, tych, którym udało się powrócić do Ojczyzny, tych, którzy osiedli w różnych częściach świata, oraz tych, którzy pozostali w miejscu swego zesłania, gdzie kultywowali polskość.

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanawia 17 września – rocznicę agresji sowieckiej na Polskę z 1939 roku – Dniem Sybiraka. " - głosi uchwała.

Losy Polaków na Syberii to temat rozległy, wielowątkowy i różnorodny. Ma on swą długą historię. Represyjne zesłania Polaków, buntujących się przeciwko rosyjskiemu zaborcy, władze carskie rozpoczęły już w XVIII wieku, podczas Konfederacji Radomskiej. Nasilające się ilościowo fale zesłań znaczyły kolejne zrywy wolnościowe naszego Narodu - Konfederacja Barska, Insurekcja Kościuszkowska, Powstania: Listopadowe i Styczniowe, rewolucyjne ruchy w latach 1905-1906 - zaludniły polskimi patriotami bezkresne przestrzenie azjatyckich obszarów Imperium Rosyjskiego. Ofiarami tych zsyłek byli głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych lub działań konspiracyjnych.

Carskie metody walki z politycznymi przeciwnikami zostały przejęte i "udoskonalone" przez komunistyczne władze na Kremlu, których decyzjami wywożono na Sybir już nie grupy więźniów, lecz tysięczne rzesze ludności cywilnej — kobiety, starców, dzieci. Dotyczyło to mniejszości narodowych w Związku Radzieckim, podejrzewanych o nieprzychylność dla nowej władzy. Jako jedni z pierwszych represjom byli poddani Polacy pozostali na przedrozbiorowych Kresach Rzeczpospolitej, których kilkaset tysięcy wywieziono w latach 1936-37 do Kazachstanu, gdzie dotychczas przebywają w zwartych grupach osadniczych.

Po 17 września 1939 roku, kiedy to Armia Czerwona przekroczyła granice Rzeczpospolitej Polskiej, na zagarniętych przez nią terenach rozpoczęła się eksterminacja ludności polskiej na niespotykaną dotychczas skalę. Zapoczątkowały ją aresztowania tysięcy osób cywilnych, głównie mężczyzn. Później nastąpiły masowe deportacje całych rodzin. Wywożono zarówno obywateli polskich zamieszkałych na tych terenach przed wybuchem П wojny światowej, jak też i wielkie grupy ludności przybyłej z Polski centralnej - uciekinierów z terenów okupowanych przez Niemców.

W czterech, głównych, akcjach deportacyjnych wywieziono łącznie około miliona osób cywilnych. Deportacje były niezwykle sprawnie zorganizowane i realizowane według wcześniej sporządzonych imiennych spisów opracowanych przez służby NKWD, przy współpracy miejscowych donosicieli.

Masowe deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Pomiędzy tymi głównymi akcjami wywózek trwał nieprzerwanie proces deportacji mniejszych, kilkusetosobowych grup (m.in. w maju 1940 r.)

Dokładna liczba deportowanych jest trudna do ustalenia, wokół tego problemu trwają obecnie dyskusje historyków. Według polskich źródeł emigracyjnych w okresie od 17 września 1939 roku do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku, ze wschodnich terenów Polski ubyło co najmniej milion siedemset tysięcy obywateli polskich, wliczając w to około 250 tysięcy aresztowanych, 230 tysięcy żołnierzy wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. i podobną ilość obywateli polskich wcielonych przymusowo w latach 1940-1941 do Armii Czerwonej. Ilości te podaję za Julianem Siedleckim *.(Julian Siedlecki „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986", Londyn 1988, wyd. П).

 Kolejna fala represji, aresztowań i deportacji nastąpiła w latach 1944-1945, kiedy działania wojenne na froncie sowiecko-niemieckim przesunęły się na zachód. Armia Czerwona wkroczyła ponownie na tereny П Rzeczpospolitej, a wraz z nią  służby i wojska NKWD.

 

Aresztowania i zsyłki do łagrów dotyczyły w tym czasie głównie żołnierzy Armii Krajowej. Niemal równocześnie wznowiono akcje deportacyjne ludności cywilnej z terenów Kresów Wschodnich. Dotychczas nie ustalono dokładnych ilości deportowanych. Niektóre źródła podają przybliżone dane, wg. których w latach 1944-45 wywożono 2 do 2,5 tysiąca osób miesięcznie.

W miarę przesuwania się frontu na zachód podążały za nim formacje NKWD. Kontynuowały one aresztowania żołnierzy AK również na terenach Polski centralnej i zachodniej. Proceder ten trwał do początku lat pięćdziesiątych. Aresztowani, po okrutnych śledztwach, trafiali do łagrów na terenie ZSRR, z wyrokami od 8 do 20 lat pozbawienia wolności.

Informacje te, z konieczności skrótowe, dają przybliżone pojęcie o rozmiarach problemu. Nie byłyby one kompletne bez wspomnienia o zbrodni katyńskiej — mordu dokonanego na 15 tysiącach oficerów polskich, jeńcach wojennych z września 1939 roku, oraz na 7 tysiącach cywilów, aresztowanych w tym samym czasie. Wyrokiem najwyższych władz sowieckich zostali oni straceni wiosną 1940 roku.

Ta najbardziej spektakularna zbrodnia nie wyczerpuje jednak całości strat polskich - w łagrach, w miejscach deportacji i w transportach zginęły setki tysięcy obywateli polskich.

Ci, którzy przeżyli, wydostawali się z ZSRR różnymi drogami: z Armią gen. W. Andersa w 1942 г., z I Armią Wojska Polskiego w 1943 г., w ramach akcji repatriacyjnej 1945-46 i po długiej przerwie w repatriacji 1955-1959. Nie wszyscy zdołali wrócić, tysiące pozostały tam i dotąd żyją bez szans na powrót do Ojczyzny. Do Kraju nie powróciły również tysiące osób, które uratowane przez Armię gen. W. Andersa, ze względów politycznych wybrały życie na emigracji w krajach Zachodu.

Względy polityczne, a konkretnie działania reżimu uzależniającego Polskę powojenną od władz ZSRR, spowodowały również i to, że cały przedstawiony tu problem eksterminacji dokonywanej na obywatelach polskich przez władze sowieckie - był tematem zakazanym w Polsce Ludowej. Prawda na ten temat może być wypowiadana publicznie dopiero od czasu przemian politycznych w 1989 roku. Do dziś jednak nikt z przedstawicieli nowych władz Rosji nie wyraził ubolewania, ani nie przeprosił Polski i Polaków, nie poprosił o przebaczenie za popełnione zbrodnie.

Na fali przemian mógł powstać Związek Sybiraków, skupiający żyjących jeszcze świadków tych ponurych wydarzeń. Związek nawiązał do tradycji przedwojennej organizacji o tej samej nazwie, w której działali dawni, jeszcze carscy, zesłańcy syberyjscy.

Jednym z głównych celów obecnego Związku jest dawanie świadectwa o przeżytych represjach, co winno przyczynić się do powstania wiarygodnych opracowań historycznych i poszerzenia społecznej wiedzy na ten temat.

Celowi temu służy działalność Komisji Historycznej Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie, w miarę jej ograniczonych możliwości.

W 1995 roku Komisja rozpoczęła skromną działalność wydawniczą, w oparciu o zgromadzone w jej Archiwum zbiory wspomnień i dokumentów.

Zapoczątkowano dwie serie wydawnictw książkowych -wspomnieniową zatytułowaną „Tak było ... Sybiracy" i dokumentacyjną p.t. „Materiały źródłowe do dziejów sybirackich". W obydwu wypadkach są to publikacje zaledwie przyczynkowe, mamy jednak nadzieję, że chociaż w małym stopniu posłużą prawdzie historycznej.

 W trakcie konferencji wyświetlony został film zawierający elementy gehenny Polaków
wywożonych na nieludzką ziemię. W drugiej części udekorowany został Żłotym Krzyżem z Gwiazdą  ZŻWP członek naszej organizacji Sybirak płk Mieczysław Kurek

 

 












DWIE EMERYTURY?











 

Szanowni

Żołnierze

Weterani Żołnierskiej Służby

Pracownicy Wojska

            Z okazji Święta Wojska Polskiego wszystkim żołnierzom służby czynnej, żołnierzom w rezerwie i w stanie spoczynku, kombatantom  i pracownikom wojska składamy życzenia szczęścia, zdrowia, wielu sukcesów zawodowych oraz satysfakcji z wykonywanej służby. Składamy serdeczne podziękowania za rzetelną i sumienną służbę oraz zasługi w krzewieniu patriotyzmu oraz  gotowość do obrony niepodległości i suwerenności kraju.

Życzymy wszystkim zdrowia, wszelkiej pomyślności oraz satysfakcji z wypełniania obowiązków służbowych.
 Emerytom i rencistom wojskowym życzymy pogodnej i niczym niezmąconej przyszłości.

Słowa pozdrowień  kierujemy do wojskowych rodzin i tych wszystkich, którzy doświadczeniem i zaangażowaniem zawodowym wspierają naszych żołnierzy w wypełnianiu szlachetnej powinności wobec Ojczyzny.

Z wyrazami najwyższego szacunku

 Prezydium Mazowieckiego Wojewódzkiego Związku Żołnierzy Wojska Polskiego





80 ROCZNICA WYBUCHU POWSTANIA WARSZAWSKIEGO 





Byliśmy







W POWSTANIU WARSZAWSKIM ginęli nie tylko mieszkańcy WARSZAWY, ginęły również nasi Bracia Mniejsi  zwierzęta warszawskie. Jak to pięknie ujął Julian Tuwim w wierszu "ODEZWA DO PSÓW"




 

Julian Tuwim
Odezwa do psów

"I wy, warszawskie psy, w dniu kary
Psi obowiązek swój spełnijcie,
Zwyjcie się wszystkie i zbiegnijcie
Straszliwe pomścić swe ofiary.
Za psy bombami rozszarpane,
Za zmarłe pod strzaskanym domem,
Za te, co wyły nad swym panem,
Drapiąc mu ręce nieruchome;
Za te, co wdziękiem beznadziejnym
Łasiły się do nieboszczyków,
Za śmierć szczeniaczków, co w piwnicy
Jeszcze bawiły się w koszyku,
Za biegające rozpaczliwie,
Pozostawione po mieszkaniach,
W dymie duszące się, półżywe,
Pamiętajcie o swych paniach,
Za nastroszone, za wierzące,
Że człowiek wróci, bo pies czeka!
I tak w pozycji czekającej
Siadł ufny pies na grób człowieka:
Za wzrok błagalny, przerażony
Tumultem, trzaskiem, pożarami,
Za psy, co same pazurami
W ogrodach ryły sobie schrony –
Za wszystkie męki i niedole,
Właśnie i tych, co was kochali
Wśród wspólnych ścian i wśród rozwalin,
Zwyjcie się, bracia, na Psie Pole!
Niechaj w was wściekłe piany wzbiorą
I hurmem w trop zdyszaną sforą,
W trop, kiedy z Polski będą dymać
I tylko pludry w garści trzymać!
O cegły gruzów kły wyostrzcie
I o zbielałe ludzkie koście,
A gdy ich dopadniecie, - skoczcie
Do grdyk, brytany, do gardzieli!
Ostremi kłami wgryźć się, szarpnąć,
By nie zdążyli, hycle, harknąć!
Do grdyk, wilczyce! A pazury
W ślepia, by nawet nie mrugnęli!
A powalonych niech opadną
Wojska pomniejszych psów – mścicieli,
Niech ich poszarpią na kawały,
Żeby i matki nie wiedziały,
Gdzie szukać rozwłóczonych cząstek…
Bo nasze też nie znajdowały
Główek swych dzieci, nóżek, piąstek…"

#powstaniewarszawskie #poezja #wiersz #tuwim

·  · 




     Czlonkowie Mazowieckiej organizacji ZŻWP uczestniczyli w składaniu wieńców w miejscach uświęconych krwią walczących powstańców i żołnierzy biorących udział w powstaniu m.in przy Płycie Czerniakowskiej,
miejscu desantu przez Wisłę żołnierzy ! Armii WP spierzących na pomoc powstańcom

 
















Onet.pl

 

 

 

63 dni. Zryw powstańców

dni.

"Tragiczne przeznaczenie"

W Komendzie Głównej AK trwały zażarte dyskusje i spory. Większość dowództwa była zgodna — należy zaatakować Niemców, wyprzeć ich z miasta, najpewniej z pomocą Armii Czerwonej, i wobec wojsk Stalina stanąć jako przedstawiciele niepodległej Polski w wolnej Warszawie. Inni wskazywali jednak, że skoro Sowieci tyle już razy w czasie tej wojny pokazali swoją prawdziwą twarz, a teraz rościli sobie pretensje do rządzenia Polską, to na ich pomoc nie można liczyć, a uderzenie na Niemców skończy się masakrą. Ich zdaniem taki zryw nie mógł już w żaden sposób wpłynąć na przyszłe losy Polski, a jedynie przyczynić się do zniszczenia miasta. Jedną z takich osób był płk Janusz Bokszczanin.

Płk Kazimierz Iranek-Osmecki, także przeciwnik rozpoczęcia powstania, wspominał: "Nagle przypomniałem sobie ostrzeżenia Bokszczanina: »Niech mi pan wierzy, ja ich znam, oni nie przybędą, pozostawią nas samych Niemcom«. Byłem pewny, że ma rację i miasto czeka pewne zniszczenie. Widziałem przez okna rozognione słońce i wydawało mi się, że już widzę pożar pustoszący miasto i słyszę trzask płomieni. Złudzenie trwało kilka chwil. Lecz tak mną wstrząsnęło, że... przykre uczucie prześladowało mnie także w nocy, powodując okropne sny. Gdy obudziłem się o świcie, miałem wrażenie, że przeżywam antyczną tragedię. Przeczuwałem, że cała ta sprawa zakończy się straszliwym dramatem, lecz wiedziałem również, że nie zdołamy go uniknąć; jest on naszym tragicznym przeznaczeniem, przeciw któremu nie możemy nic zdziałać".

Ostatnie chwile przed wybuchem powstania

Okoliczności decyzji o wybuchu powstania były niezwykle dramatyczne. 25 lipca 1944 r. Niemcy rozpoczęli pod Warszawą kontrofensywę znaną m.in. jako bitwa pod Radzyminem lub bitwa pod Wołominem. Burzliwe narady w Warszawie trwały więc w kolejnych dniach. Sowiecka radiostacja nawoływała w tym czasie ludność polskiej stolicy do wystąpienia przeciwko Niemcom. W szeregach AK zarządzony został już alarm o mobilizacji sił powstańczych, ostatecznie jednak odwołano go.

Wreszcie nadszedł 31 lipca 1944 r. Komenda Główna AK miała obradować w lokalu przy ul. Pańskiej. Zanim jednak wybiła godzina spotkania, u czekającego tam już komendanta głównego Tadeusza Komorowskiego "Bora" zjawili się gen. Tadeusz Pełczyński i gen. Leopold Okulicki. Oficerowie ci za wszelką cenę parli do wywołania powstania, "Bór" jednak cały czas się wahał. Doszło do gwałtownej dyskusji, Okulicki krzyczał wręcz na dowódcę. Nagle do mieszkania przybiegł Antoni Chruściel "Monter", dowódca warszawskiego okręgu AK. Twierdził, że na Pradze są już sowieckie czołgi. Informacja — jak się później okazało — była fałszywa, dała jednak Pełczyńskiemu i Okulickiemu argument w dyskusji. Ostatecznie "Bór" zdecydował się wydać rozkaz.

Płk Kazimierz Iranek-Osmecki, który przybył na miejsce o omówionej godzinie, tj. o 17, zastał już tylko wychodzącego komendanta głównego. "Bór" powiedział, że sowieckie czołgi są na obrzeżach Warszawy, odprawa się zakończyła, a on wydał rozkaz do walki. "Słyszałem te słowa, ale były dla mnie jakby pozbawione sensu. Wewnętrznie odmawiałem jeszcze przyjęcia tej decyzji" – wspominał Iranek-Osmecki.

Pułkownik natychmiast przekazał komendantowi, że Sowieci wcale jeszcze nie przebili się do Warszawy, a "Bór" wybrał najgorszy moment na podjęcie decyzji. Słysząc to, dowódca osunął się na krzesło i wyszeptał: "Co mogę zrobić? Co mogę zrobić, co mi pan radzi?". Iranek-Osmecki proponował, by wysłać łączniczkę do "Montera" z rozkazem odwołującym akcję.

— Mój Boże, już szósta. Już ponad godzinę temu, jak "Monter" stąd wyszedł. Dawno musiał już rozesłać rozkazy – stwierdził "Bór". Płk Józef Szostak, który w międzyczasie także zjawił się w lokalu, zawołał, że wydanie rozkazu bez porozumienia z innymi oficerami to "szaleństwo" i musi on być natychmiast odwołany. Tadeusz Bór-Komorowski odparł tylko: "za późno, nie możemy już nic poradzić".

Tymczasem "Monter" sporządził i rozesłał rozkaz dopiero godzinę później, o 19. Brzmiał on: "Alarm do rąk własnych Komendantom Obwodów. Dnia 31.7. godz. 19. Nakazuję »W« dnia 1.8. godzina 17". Wówczas faktycznie nie było już odwrotu.

Pierwsze starcia

Szturm na kluczowe obiekty w mieście, rozpoczęty o godz. 17, zakończył się w przeważającej części klęską. Powstańcy nie opanowali żadnego lotniska, mostu ani dworca. Nie powiodły się uderzenia na koszary policji, centrale telefoniczne, siedzibę gubernatora przy pl. Piłsudskiego i kompleks budynków w dzielnicy niemieckiej. Do dużych strat w polskich oddziałach doszło na Pradze, wobec czego akcja powstańcza w tej dzielnicy praktycznie się załamała.

Sukcesem było natomiast zdobycie elektrowni na Powiślu, co zapewniło Warszawie dostęp do prądu na nadchodzące tygodnie. Drugiego dnia walk powstańcy zajęli też gmach Poczty Głównej przy pl. Napoleona. Ogółem udało się zająć większość Śródmieścia i Stare Miasto, poza tym m.in. Wolę, Żoliborz, Mokotów, Czerniaków i Sadybę. Niemcy na parę dni zostali wyparci na obrzeża stolicy, nie licząc jedynie kilku odciętych od siebie punktów w centralnej części miasta.

Wielu świadków tych wydarzeń wspominało ogromną radość, jaka towarzyszyła rozgrywającym się dookoła wydarzeniom. Po pierwszych zwycięskich starciach na ulicach Warszawy ludzie zaczęli wywieszać polskie flagi w oknach, w górę zaczęły rosnąć barykady. Sąsiedzi padali sobie w ramiona.

"Słychać było strzały i ta radość, że się już zaczęło, że jesteśmy w wolnej Polsce" – opowiadała Elżbieta Redkowiak "Ela". "Ludzie zaczęli bić brawo, zaczęli się ściskać – entuzjazm. Coraz więcej ludzi się gromadziło. Pamiętam, że na trzecim piętrze w kamienicy ktoś powiesił Orła Białego. Naturalnie wszyscy zaczęli klaskać, był ogromny entuzjazm i radość. Rzucali się na szyję: »Jesteśmy w wolnej Polsce! Będzie dobrze«".

"Punktualnie o piątej pierwsze wybuchy granatów, strzały, bieganie walczących po ulicach. (...) Boże, w tej chwili płakać i śmiać chce mi się z radości. Z dala dochodzą krzyki: »Niech żyje, niech żyje« – nasi zdobyli coś – tak, słyszę, »czerwony dom«, siedzibę SA. Ludzie w bramach biją brawo ¡ krzyczą: »Niech żyje Polska!«. (...) Ulicą prowadzą kilkunastu niemieckich jeńców, ludzie znowu krzyczą z radości. Na prawo i lewo wybuchy granatów, wystrzały rewolwerowe, karabiny maszynowe, przyjechała nasza karetka pogotowia ratunkowego. Pożary od alei Niepodległości, gdzieś od strony kościoła Zbawiciela – na razie nie orientujemy się w sytuacji. (...) Noc. Deszcz pada, a walka nie ustaje. Przerywana strzelanina raz bliżej, raz znowu gdzieś daleko – i cisza. Podziemnymi przejściami z domu do domu chodzą oddziały pomocnicze. Właśnie jeden przeszedł przez nasze podwórko" — wspominała ten dzień mieszkanka Warszawy z ulicy Koszykowej.

Kłopoty powstańców

Dlaczego jednak powstańcy pierwszego dnia nie zrealizowali zakładanych celów i nie zajęli kluczowych dla powodzenia całej akcji obiektów? Przede wszystkim Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę, że powstanie może wybuchnąć i byli na to przygotowani. Trudno było powstrzymać krążące po mieście informacje i plotki, o działaniach Polaków donosili też agenci Gestapo. Niemiecki garnizon został więc postawiony w stan gotowości, żołnierze byli w pełni uzbrojeni, a przed najważniejszymi gmachami budowano umocnienia: rozkładano druty kolczaste, worki z piaskiem i stanowiska karabinów maszynowych.

Drugim powodem były problemy z przygotowaniem oddziałów powstańczych do ataku. Podziemie dysponowało jedynie ograniczoną liczbą broni krótkiej i granatami, a na jego niekorzyść działał też czas. Dowódcy, otrzymawszy rozkaz o godzinie "W", mieli niekiedy ledwie kilka godzin na opróżnienie skrytek z bronią i wyposażenie swoich ludzi. W wielu przypadkach się to nie udało. Ponieważ czasu było mało, duża liczba powstańców zwyczajnie nie zdołała też dotrzeć na koncentrację i oddziały szły do ataku w znacznie uszczuplonych składach. Poza tym powstańcy nie byli przygotowani taktycznie na atak w ciągu dnia, bowiem pierwotne plany Komendy Głównej AK zakładały uderzenie na Niemców nocą.

"Nasza kompania miała za zadanie zdobycie koszar żandarmerii. Ale gdy [major] Gawrych dowiedział się od płk. Radwana, że nie będzie przewidzianego przydziału broni, odmówił wykonania rozkazu. Zagrożono mu sądem wojennym, ale on powiedział, że sam gotów jest ponieść wszelką odpowiedzialność, ale nie będzie narażał podwładnych na oczywistą śmierć" — to słowa Wiesława Chrzanowskiego.

Pierwsze godziny walk skończyły się w wielu przypadkach ogromnymi stratami. Jan Ciechanowski pisał: "Punktualnie o 17 ruszyliśmy do natarcia, ale jak tylko znaleźliśmy się pod skarpą Ogrodu Frascati i Ogrodu Sejmowego, dostaliśmy się pod silny ogień niemieckich ciężkich karabinów maszynowych z trzech stron. Pod tym morderczym, krzyżowym ogniem nasze natarcie załamało się, a Niemcy zaczęli przechodzić do przeciwuderzenia, zorientowawszy się, że jesteśmy uzbrojeni głównie w broń krótką i granaty. W natarciu straciliśmy dziesięciu ludzi, w tym dowódcę. Dalszy napór Niemców powstrzymały wybuchy granatów, celnie rzucanych przez naszych chłopców. Niemcy zatrzymali się i zaczęli dobijać rannych, co pozwoliło nam oderwać się od nich i wycofać".

Jednym z najbardziej tragicznych epizodów 1 sierpnia 1944 r. był atak AK-owców na tor wyścigów konnych na Służewcu. "Nacierało się na taki betonowy mur, który otaczał Wyścigi. Nie było żadnego wyłomu, po prostu musieliśmy górą przechodzić przez ten mur i setki ludzi zginęło" – opowiadał po latach w Polskim Radiu Jerzy Borowski ps. "Bomba".

Eugeniusz Tyrajski "Sęk" dodawał: "Niemcy zepchnęli nas na treningowe pole wyścigowe, to była goła łąka. Ja, przestrzegając zasad szkolenia, czołgam się. Koledzy nerwowo nie wytrzymują, podskakują i za którymś razem dostają. Po prawej stronie jest mur, otaczający teren wyścigów. Niektórzy koledzy próbują przez niego jeden drugiego podsadzać i Niemcy ścinają ich z tego muru"..

Siły powstańców

W związku z problemami mobilizacyjnymi (niektórzy nie dotarli na miejsce zbiórek, inni z powodu braku komunikacji rozeszli się do domów) o godzinie "W" w Warszawie walki rozpoczęło ok. 25-30 tys. powstańców. Przy czym uzbrojonych było właściwie tylko 10 proc. Siły te z każdą chwilą rosły, ponieważ po wybuchu zrywu wciąż napływali ochotnicy.

Do powstania przyłączyły się oddziały pozostałych organizacji podziemnych, w tym Narodowych Sił Zbrojnych — według różnych szacunków od tysiąca do 3,5 tys. żołnierzy, Armii Ludowej i Związku Walki Młodych — do 800 osób, Korpusu Bezpieczeństwa — 600-700 żołnierzy i ok. pół tysiąca członków Polskiej Armii Ludowej. Historycy oceniają, że stan bojowy sił polskich przeciętnie w ciągu całego powstania wynosił od 25 tys. do 28 tys. żołnierzy.

Tymczasem w chwili wybuchu zrywu w skład garnizonu niemieckiego w Warszawie wchodziło ok. 15 tys. żołnierzy, w tym ok. 6 tys. żołnierzy Wehrmachtu, ponad 4 tys. członków różnych formacji SS i policji oraz blisko 3 tys. żołnierzy naziemnej obsługi lotnictwa plus żołnierze artylerii przeciwlotniczej i oddziały zadymiania mostów.

Siły niemieckie szybko zostały jednak wzmocnione jednostkami kierowanymi na front rosyjski. Hitlerowcy użyli do walk także znane z okrucieństwa jednostki Waffen SS, w tym m.in. Brygadę Szturmową SS "RONA" i składającą się z kryminalistów Brygadę Dirlewangera. Łącznie do walk z powstańcami skierowanych zostało blisko 50 tys. żołnierzy niemieckich.

Kłopoty z uzbrojeniem

Ogromne kłopoty powstańców dotyczyły uzbrojenia, a właściwie jego braku. Posługiwali się głównie bronią ręczną. Brakowało przede wszystkim efektywnej broni przeciwpancernej, a zamiast niej Polacy posługiwali się tzw. koktajlami Mołotowa, czyli butelkami z benzyną i niewielką liczbą granatników. I tak skromne zapasy broni i amunicji powstańców zostały jeszcze przetrzebione tuż przed wybuchem powstania. Wiosną 1944 r. niemieckie służby odkryły kilka powstańczych magazynów, rekwirując ich zawartość, a w związku z wyłączeniem Warszawy z akcji "Burza" do wschodnich okręgów AK wysłano prawie tysiąc pistoletów maszynowych z amunicją.

W związku z tym w chwili wybuchu zrywu w rękach powstańców znajdowało się ok. 4 tys. pistoletów, 2,6 tys. karabinów, ponad 600 pistoletów maszynowych oraz ponad 200 różnych karabinów maszynowych. Do tego nieliczne moździerze i granatniki, działka przeciwpancerne, miotacze ognia, materiały wybuchowe i ponad 44 tys. granatów. Amunicji mieli natomiast tylko na kilka dni. Braki w uzbrojeniu powstańcy starali się nadrabiać różnymi własnymi "wynalazkami", jak np. granaty — tzw. filipinki zrobione z puszek po środkach czystości, granatniki konstruowane z rur kanalizacyjnych czy katapulty z resorów samochodowych do rzucania butelek z benzyną.

Naprzeciw powstańcom stanęły doskonale uzbrojone i wyszkolone do walki jednostki niemieckie, wyposażone w broń ciężką, czołgi i pojazdy pancerne. Hitlerowcy mieli też wiele nowoczesnych rodzajów uzbrojenia, jak np. sześciolufowe moździerze rakietowe, działa samobieżne "Grille", moździerze oblężnicze "Karl" czy słynne zdalnie sterowane gąsienicowe miny samobieżne "Goliat". Ich działania wspierała artyleria, która miała do dyspozycji prawie 200 dział, a wsparcie z powietrza zapewniały samoloty niemieckiej 6. Floty Powietrznej bombardujące codziennie miasto. dróg ratunku.

Ostatnia droga ratunku

Kanały jako droga komunikacji były Niemcom znane, jednak sami nie decydowali się, aby tam zejść. Zamiast tego po prostu wrzucali do środka granaty, tamowali przepływy, co prowadziło do piętrzenia się wody i ścieków lub pozwalali powstańcom skończyć podróż, rozstrzeliwując ich tuż po wyjściu przez właz. Miejsca do wysadzenia typował okupacyjny niemiecki dyrektor wodociągów warszawskich Otto Ehlhardt.

Po raz pierwszy do ewakuacji użyto kanału znajdującego się na Ochocie. W poniedziałek 7 sierpnia 1944 r. grupa powstańców, która broniła "Reduty Wawelskiej", postanowiła przejść kanałem, jednak wejście do niego było pod ostrzałem Niemców. To spowodowało konieczność przekopania się do podziemnych przejść z piwnic od strony ul. Wawelskiej. Kilka dni później, 11 sierpnia, po kilku nieudanych próbach grupa 83 obrońców reduty wyszła włazem przy ul. Prokuratorskiej, a pokonanie tego kilometrowego odcinka kanału zajęło im ok. sześć godzin.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

W relacjach osób, które przetrwały przeprawę kanałami, dominują strach i niepewność — obawy, że nie znajdą drogi, zabłądzą, utopią się w ściekach, zostaną pogryzione przez szczury lub zabite przez Niemców. Tak pisał Edmund Baranowski "Jur", żołnierz batalionu "Miotła" ze Zgrupowania Radosław:

Smrodem w kanale nikt się nie przejmował. Prawie go nie zauważaliśmy. Miałem przed sobą »Basię«, a za sobą »Czesia«. Rozpoczął się wolny i trudny marsz do Śródmieścia. Szliśmy w ciemnościach, po omacku. Tylko przewodnik na przedzie miał latarkę. Trzymaliśmy się za pasy, aby się nie zgubić. Czasem przechodziliśmy przez ludzkie zwłoki. W kanale powinno być cicho, a wcale nie było. Uciszaliśmy się nawzajem. Jednak zachowanie milczenia było trudne. Bardzo źle znosił trudy wędrówki »Szatan«, który w pewnej chwili zaczął kląć jak marynarz. Zakneblowaliśmy mu usta apaszką, którą miała »Basia«.

Przeprawa kanałami była dla wielu powstańców i cywilów ostatnią drogą ratunku. Pięcioma głównymi trasami w obrębie Śródmieścia, Mokotowa, Żoliborza i Ochoty przeprawiło się kilka tysięcy osób. piosenki. Czytali gazety i słuchali radia. Pili alkohol i opowiadali kawały. Zakochiwali się. Żyli.

"Żołnierz kładł się i zasypiał"

Przywołajmy wspomnienia uczestników Powstania Warszawskiego. Ppor. Janusz Kazimierz Zawodny, ps. "Miś", dowódca plutonu AK:

"Pluton zawsze spał na podłodze razem. To znaczy w jednym rogu piwnicy czy pokoju [...]. Czas snu na Starówce wynosił [...] około 4 godzin na dobę. Początkowo dziewczęta spały przemieszane z chłopcami, dosłownie, gdziekolwiek było wolne miejsce — żołnierz kładł się i zasypiał. [...] W ciągu dwóch miesięcy nikt się do snu nie rozbierał. Dziewczęta zdejmowały buty, pantofle, chłopcy na mój rozkaz na Starówce spali w butach. Ale bieliznę zmienialiśmy bardzo często.

Jak była woda do mycia (dość rzadko), dziewczęta miały pierwszeństwo, później myśmy się myli, w tej samej wodzie, według że tak powiem "gotowości" i chęci. Za największy skarb, oprócz broni i amunicji uważana była szczoteczka do zębów i trochę pasty. [...] Dyskrecją godną podziwu było załatwianie potrzeb naturalnych. We wszystkich armiach świata, pod wpływem przeżyć i twardych warunków życia w walce, dochodzi do pewnego schamienia i otępienia w stosunkach między ludźmi. Tego w plutonie nie było. Wprost odwrotnie raczej, czym bardziej wyglądało, że zostaniemy pod gruzami Starówki, tym bardziej widziałem subtelne zwracanie uwagi na poszanowanie prywatności i godności osobistej".

"Osiem papierosów za czajnik wody"

Dostęp do wody był jednym z najpoważniejszych problemów powstańczej Warszawy. Zaczęło się po dwóch tygodniach walk, kiedy Niemcy zajęli Stację Wodociągów i Kanalizacji przy ul. Starynkiewicza 5, czym zamknęli stały dopływ wody dla prawie całego miasta.

Dodatkowo woda była niezbędna do gaszenia pożarów, którymi objęta była znaczna część stolicy, co prowadziło do jej reglamentacji. Woda była też konieczna do działania szpitali i punktów sanitarnych, kuchni i stołówek powstańczych oraz do zachowania higieny osobistej i dbania o czystość toalet i latryn.

Jak radzili sobie mieszkańcy Warszawy? Czerpali wodę sączącą się rur i źródeł artezyjskich. Na kolejnych osiedlach władze masowo zlecały kopanie studni. Czasami trzeba było ratować się deszczówką z rynien czy wprost z kałuż lub lejów po bombach. Zdarzały się przypadki, że po wodę ze studni stało się w kolejce po kilka godzin, skrajnie — nawet kilkanaście.

Pobór wody przez poszczególne grupy był usprawniony specjalnymi rozporządzeniami z wyznaczeniem godzin. Szpitale: 4-5 i 20-21.30, kuchnie: 5-6 i 15-16, wojsko: 6-7 i 21.30-23, ludność cywilna: 7-15 i 16-20. W niektórych rejonach swoje godziny mieli wyznaczeni mieszkańcy konkretnych domów. Dodatkowym utrudnieniem było ulokowanie ujęć wody na odkrytym terenie, co stanowiło łatwy cel dla niemieckich lotników.

Te wszystkie okoliczności w niektórych rejonach miasta wywołały zjawisko handlu wodą. Kubeł wody z dostarczeniem do mieszkania kosztował od 50 do 100 zł lub równowartość w żywności i alkoholu. W jednym z meldunków dla Rejonowej Delegatury Rządu czytamy: "przeciętna taksa wynosi osiem papierosów za czajnik".

Prasa powstańcza nawoływała do picia tylko przegotowanej wody, by uniknąć epidemii. W propagandowych hasłach wzywano też do racjonalnego gospodarowania wodą, by wystarczyła na jak najdłużej: "Żołnierz oszczędza amunicję — cywil wodę".

Zupa plujka

Po wybuchu powstania wydawało się, że jedzenia nie zabraknie. W większości oddziałów sanitariuszki, łączniczki, peżetki i kobiety z plutonu gospodarczego gotowały w kuchniach powstańczych lub bezpośrednio na placówkach. Najczęściej były to dania jednogarnkowe: zupy (krupnik, fasolowa, grochowa, pomidorowa, kartoflanka), kasze lub makaron — na początku z odrobiną mięsa, później najczęściej z sosem pomidorowym, marmoladą, cukrem, czy "na sucho". Kucharki smażyły placki, naleśniki czy podpłomyki. Cenne były przechwycone od Niemców jarzyny konserwowe, kompoty, czarny chleb lub owoce i warzywa z pobliskich ogródków działkowych. Najczęściej pite napoje to kawa zbożowa, herbaty ziołowe, woda z sokiem lub winem i alkohol, podczas powstania bardziej dostępny niż woda.

Każda dzielnica Warszawy miała swoją specyfikę, a dostępność produktów żywieniowych była uzależniona od zabudowy i rozlokowania magazynów. Jednak wspólne dla wszystkich dzielnic było dokarmianie powstańców przez ludność cywilną. Z zebranych produktów w wielkich kotłach na podwórkach gotowano żołnierzom przede wszystkim pożywne zupy. Kanapki, słodycze, owoce, herbatę na placówki przynosiły kobiety. Papierosy i alkohol dostarczali mężczyźni.

Im dłużej jednak trwało powstanie, tym problem z zaopatrzeniem stawał się coraz bardziej dramatyczny.

Warszawiacy w poszukiwaniu żywności penetrowali opuszczone kamienice i zakłady pracy. Dochodziło do przypadków skrajnego niedożywienia, które kończyły się śmiercią. Dotyczyło to szczególnie niemowląt, których matki przez ogromny stres straciły pokarm.

W pewnym stopniu problem żywnościowy udawało się rozwiązywać dzięki współpracy różnych ogniw: władz cywilnych i wojskowych, różnych instytucji opiekuńczych i samopomocy mieszkańców oraz właścicieli sklepów i magazynów. Zdarzały się przypadki, kiedy powstańcy i cywile przez cały dzień zjadali jedynie kilka kostek cukru, parę łyżek marmolady czy kilkadziesiąt pestek słonecznika dzielonego między kilka osób.

We wszystkich dzielnicach jadło się tzw. zupę-pluj, zwaną plujką, plują czy też pluj-kaszą. Gotowana była na słodko lub słono z nieoczyszczonych mielonych ziaren pszenicy, owsa czy jęczmienia.

Miłość

"Epidemia miłości", która wybuchła podczas Powstania Warszawskiego, to określenie, które w ostatnich latach pada coraz częściej i nie jest to przekłamanie. Młodzi powstańcy cenili każdą chwilę swojego życia. Sympatie i flirty były na porządku dziennym. Wiele par pobierało się, a podczas tych 63 dni odbyło się ponad 200 ślubów. Śluby zawierali przeważnie młodzi powstańcy: żołnierz z łączniczką lub sanitariuszką, harcerze z zaprzyjaźnionych drużyn, lekarze lub medycy z jednego szpitala. Najczęściej para wywodziła się z jednego oddziału.

"Nie należy wyobrażać sobie powstania jako pasma bezustannych czynów bohaterskich czy czynów w ogóle. Walki toczyły się oczywiście nieustannie, ale ludzie są tylko ludźmi, musieli odpoczywać, od czasu do czasu musieli też myśleć o innych sprawach. Myśleli również o miłości, więcej, myśleli o utrwalaniu miłości. O tym, żeby były na niej pieczęć, sakrament, signum trwałości. U mnie w plutonie była para narzeczonych, podchorąży "Jastrzębiec" i łączniczka "Halina". Już przed powstaniem, jak to się w Warszawie mówi, "chodzili ze sobą", a w czasie powstania, rozdzieleni, jednak znajdowali te ułamki chwil, żeby od czasu do czasu się ze sobą widywać" — tak opisał tę uroczystości zaślubin pchor. Mieczysław Kurzyna ps. "Miecz" z batalionu "Czata 49". Para pobrała się w katedrze 15 sierpnia w wieczorem, kiedy ostrzał był nieco mniejszy. — Dwudziestego trzeciego młode małżeństwo zostało zasypane na ul. Miodowej w czasie nalotu sztukasów — odnotował podchorąży.

Pobierali się też cywile, jednak były to rzadsze przypadki. Ceremonia zaślubin była skromna, ale uroczysta, ze względu na wyjątkowość chwili. Panna młoda najczęściej zakładała białą bluzkę i granatową spódnicę, jej małżonek odziewał mundur. Przestrzegano zasady, by posiadać coś nowego i pożyczonego. Jeśli nie było akcji powstańczej, rodzina, przyjaciele lub żołnierze z oddziału urządzali skromne przyjęcie w mieszkaniach prywatnych, gospodach, świetlicach żołnierskich, na kwaterach czy stołówkach powstańczych.

Serwowano wówczas jedno lub dwa "dania" w poczęstunku: kanapki z konserwą mięsną, befsztyki z koniny, sardynki, biszkopty, potrawkę z królika, sałatkę jarzynowa, śledzie, pomidory czy symboliczną ilość czarnej kawy. Najłatwiej było zdobyć alkohol: wino, wódkę, czasami nawet szampana. W prezencie ślubnym małżonkowie dostawali najczęściej żywność, ale też inne podarki: kolorowe i pachnące mydełka, klisze do aparatu, paczkę naboi do pistoletu, tuzin chusteczek do nosa, skarpety, broń, osobny pokój w kwaterze lub cały następny dzień wolny. Często przyjęcia przerywało bombardowanie, wybuchy pocisków lub rozkaz ewakuacji kanałami.

"Adolfku, nie udawaj Greka, bo i ciebie to czeka!"

W Powstaniu Warszawskim humor, śmiech i szczęście każdego dnia przeplatały się z chwilami pełnymi tragedii ludzkich, smutku, rozpaczy i łez. By zapewnić walczącym powstańcom tak bardzo potrzebny wtedy uśmiech, odprężenie i rozluźnienie, dość często 80 lat temu organizowane były w Warszawie różne koncerty, akademie czy wieczornice. Drugi cel tych spotkań to oczywiście miejsce na najróżniejsze formy propagandowe. Powstańcy oglądali skecze, słuchali humorystycznych piosenek i wierszyków, które zabawnie i złośliwie opisywały współtowarzyszy walki czy wydarzenia w oddziale. Zdarzały się miniodsłony kabaretu czy parodie przemówień Hitlera i Churchilla.

"Pomagał nam humor. [...] w czasie powstania, czekając w długiej kolejce po wodę, siadaliśmy na grobach — bo wszędzie były groby — i opowiadaliśmy dowcipy. W sytuacji zagrożenia człowiek po prostu broni się, by nie oszaleć" — w jednym z wywiadów mówiła potem aktorka Danuta Szaflarska ps. "Młynarzówna".

Powstańcy żartowali ze wszystkiego: z walki, wojska, służby, z kolegów, z polityki, władz, dowódców, z ludności cywilnej, z propagandy, z życia codziennego czy z pobytu w szpitalu.

Żarty wyrażały też pogardę do śmierci i były bronią przeciw zwątpieniu, drwiły z lęku i słabości. Artysta plastyk Jan Marcin Szacner lata po wojnie przytoczył charakterystyczny dla powstania kawał: "Jest nalot. Na dachu siedzą dwaj chłopcy, jeden z nich mówi: Felek, przestrasz mnie, bo mam czkawkę".

Inny popularny kawał: "Mówił Hitler do Mussoliniego: Hallo, Benito! Słyszałem, że ci mordę obito? A Benito do Hitlera: — Adolfku, nie udawaj Greka, bo i ciebie to czeka!".

Seans filmowy

Niezwykle ważnym, wyczekiwanym, stałym i nieodłącznym elementem życia mieszkańców Warszawy były powstańcze media. Jednym z podstawowych narzędzi działania Biura Informacji i Propagandy oraz Delegatury Rządu na Kraj były Stacja Nadawcza Armii Krajowej "Błyskawica", Polskie Radio i działająca przez krótki czas i tylko na Żoliborzu "Syrena". Codzienne audycje dostarczały informacji, także propagandowych, dawały wytchnienie, odpoczynek i relaks. W PR, jak na scenie, ścierały się różne obozy polityczne.

Kino również odegrało istotną rolę. Pierwszy oficjalny pokaz kroniki filmowej z wydarzeń powstańczych, odbył się 15 sierpnia 1944 r. w kinie "Palladium" na ok. 1 tys. miejsc. Kolejne — 21 sierpnia i 2 września. Następny odcinek był już gotowy, ale zabrakło prądu w Śródmieściu i zbiegło się to z ostrzelaniem okolicy. Bezpłatne bilety, numerowane, z napisem "Seans filmowy" i pieczątką Komendy Sił Zbrojnych trafiały do oddziałów powstańców w Śródmieściu i na Powiślu na dwie, trzy godziny przed projekcją. Seanse filmowe ruszały po zmroku i wszystkie były szeroko opisywane w prasie powstańczej.

Stworzenie i wyświetlanie kronik powstańczych w trakcie trwania walk było ewenementem na skalę światową, niespotykanym dotąd w dziejach żadnej kinematografii. Łącznie powstało 6,6 tys. m taśmy filmu dokumentalnego z Powstania Warszawskiego.

Wolne słowo przekazywane przez różnorodną, niecenzurowaną prasę, w powstańczej Warszawie nabrało jeszcze większego znaczenia, a wiadomości spragnieni byli wszyscy. Czasami dzienniki z informacjami ze świata, Polski i samej Warszawy wyrywano sobie z rąk. Dla funkcjonowania prasy powstańczej niezbędne było uruchomienie sieci drukarń.

W czasie Powstania Warszawskiego ukazało się 150-180 tytułów prasy powstańczej wydanych przez ugrupowania polityczne, wojsko i jego poszczególne oddziały, komendantów dzielnic, lokalnych propagandzistów z BIP, drużyny harcerskie, społeczników i osoby prywatne. Część z nich była ilustrowana przez Fotograficznych Sprawozdawców Wojennych. Normą były też apele o papier, kalki, a nawet sprzęt do nasłuchu radiowego.

"Warszawa ma być zrównana z ziemią"

Już rok po wybuchu wojny Adolf Hitler stanowczo sprzeciwiał się jakiejkolwiek odbudowie miasta. Na gruzach Warszawy miało powstać "nowe niemieckie miasto Warszawa" (niem. Die neue Deutsche Stadt Warschau), a przynajmniej takie były założenia tzw. Planu Pabsta. Według niego miasto miało liczyć ok. 130 tys. osób. Niemcy mieliby wówczas mieszkać po lewej stronie Wisły. Po prawej zaś powstałoby niewielkie osiedle dla Polaków, którzy usługiwaliby Niemcom.

Z biegiem czasu III Rzesza ponosiła coraz to bardziej dotkliwe klęski na wojennych frontach, przez co plan stworzenia Die neue Deutsche Stadt Warschau odchodził powoli w niepamięć. I to właśnie wybuch Powstania Warszawskiego miał być idealną okazją dla nazistów do rozwiązania "polskiego problemu" poprzez zniszczenie stolicy Polski.

Już podczas narady, która odbyła się 1 lub 2 sierpnia 1944 r., Hitler wydał ustny rozkaz zrównania Warszawy z ziemią i wymordowania wszystkich jej mieszkańców. "Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy" — tak według generała SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego miał brzmieć rozkaz Adolfa Hitlera po wybuchu Powstania Warszawskiego.

Warszawiacy ginęli na ulicach. Naziści dokonywali grabieży i gwałtów. Z zimną krwią zabijali bezbronnych cywilów, którzy nie byli w żaden sposób uzbrojeni i nie uczestniczyli w walkach.

Naziści w walce z warszawskimi powstańcami używali ciężkiej artylerii, dokonywano też ataków lotniczych, co doprowadziło do olbrzymich zniszczeń w mieście.

W drugim miesiącu powstania Niemcy siali zniszczenie na terenie prawobrzeżnej Warszawy. Wycofując się z Pragi wysadzili wszystkie mosty na Wiśle. Zniszczyli też wszystkie praskie dworce kolejowe.

Wielu zniszczeń w żaden sposób nie można było wytłumaczyć tzw. koniecznością wojenną. Niemcy niszczyli wszystko, co polskie, historyczne i patriotyczne. W ten sposób został wysadzony Zamek Królewski. Sam rozkaz zniszczenia symbolu Warszawy Hitler wydał już na początku wojny, dlatego w 1940 r. saperzy przygotowali otwory na dynamit w ścianach wszystkich pokojów na parterze oraz we wszystkich filarach. Jednak od detonacji odstąpiono z obawy przed zniszczeniem pobliskiego mostu Kierbedzia. W 1944 r. Niemcy już nie mieli oporów i wysadzili zamek.

Nic ich nie powstrzymało też przez obaleniem Kolumny Zygmunta III Wazy. Na szczęście sam posąg upadł w taki sposób, że nie był znacznie uszkodzony, a dzięki szybkiej akcji Polaków pomnik króla, który przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy, został przewieziony na saniach do pobliskiego kościoła św. Anny i przetrwał wojnę.

Niemcy już w pierwszych dniach rozmyślnie spalili Mariensztat u podnóża Starego Miasta. Z pieczołowitością niszczyli też polskie biblioteki. W ten sposób we wrześniu 1944 r. spłonęła Biblioteka Ordynacji Zamojskiej przy ul. Senatorskiej. Podobny los spotkał Archiwum Główne, Archiwum Akt Dawnych oraz Archiwum Skarbowe. Zniszczeniu uległo od 80 proc. do 100 proc. przechowywanych dokumentów.

Kolejnym elementem niszczenia Warszawy była masowa grabież mienia prywatnego mieszkańców zarówno w trakcie, jak i po zakończeniu powstania. Ci, którym udało się przeżyć, byli wysyłani do obozu przejściowego w Pruszkowie. Mogli wziąć ze sobą tyle, ile udźwignęli. Ich domy i mieszkania przejmowali Niemcy, zabierali co lepsze towary i wywozili do swojego kraju. Ograbione doszczętnie mieszkania podpalano, a nad miastem tygodniami unosił się gęsty dym. Niemcy często wracali na pogorzelisko i wzniecali ogień ponownie, aby już nic nie zostało.

— Wiadomo mi, że Niemcy już po upadku powstania, i to aż do momentu opuszczenia Warszawy, rozmyślnie podpalali domy, które z powstania wyszły cało. Sam tego nie widziałem, jednak ponieważ ludności cywilnej polskiej w tym czasie w Warszawie nie było, a na mieście stale niemal były nowe pożary, więc uważam, że nikt inny tego nie mógł robić jak Niemcy — zeznawał przed okręgową Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie właściciel sklepu Kazimierz Gryglaszewski, który przeżył powstanie.

— Widziałem, jak w okresie około Bożego Narodzenia, w czasie, gdy palił się Zamek Królewski, Niemcy fotografowali ten pożar. W Warszawie, prócz wojsk, które miały przydziały do linii obronnych, były również i oddziały niebiorące udziału w walkach obronnych i to one moim zdaniem dokonywały podpaleń — stwierdził.

 i zdziczałej fantazji.

Rzeź na Woli

Od środy 2 sierpnia do piątku 4 sierpnia pododdziały Dywizji Pancernej "Hermann Göring" i 608. pułku bezpieczeństwa wkroczyły na Wolę. Od godzin porannych zaczęli wypędzać ludzi z mieszkań, nie zważając na starszych, kobiety w ciąży i niemowlęta. Do piwnic wrzucali granaty, a wychodzących z kamienic od razu rozstrzeliwali.

Rzez Woli

Koszmar, który rozegrał się w sierpniu na Woli, opisuje Tadeusz Klimaszewski w książce "Verbrennungskommando Warschau", przywołując obraz z okolic zajezdni na Wolskiej oraz z ogrodu dawnego pałacyku Biernackich.

Musiała to być grupa uchodźców. Świadczyły o tym ubrania pomordowanych, pozakładane palta, płaszcze i rozrzucone wokół tobołki, paczki, walizki. Tu przeważały kobiety i dzieci. Drobne dzieci i niemowlęta spoczywały jeszcze w zaciśniętych skurczem objęciach matek, starsze leżały w pobliżu, trzymając jeszcze w rękach poły ich ubrania. Pośrodku tej grupy jak upiorny symbol leżał starszy siwy człowiek. Ręka wysunięta daleko do przodu zaciskała kij, oparty na pobliskich zwłokach, na końcu którego powiewała biała flaga.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Edward Pawlak "Zbożyn" o masowych zbrodniach Niemców

Mordy przybrały na sile 4 sierpnia, gdy w dzielnicy pojawiły się siły Reinefartha i kryminaliści z oddziału Dirlewangera. To zwiastowało najgorsze. Już następnego dnia rozpoczęły się pacyfikacje, które przekroczyły swoją brutalnością wszystko, co do tej pory znane było walczącej Warszawie. 5 sierpnia przeszedł do historii jako "czarna sobota", kiedy z rąk Niemców zginęło ok. 45 tys. mieszkańców Woli. Była to największa pojedyncza masakra w całej historii Polski, której towarzyszyły liczne gwałty i grabieże.

W dniach 6-7 sierpnia ludzie Reinefartha i Dirlewangera zamordowali jeszcze około 14 tys. mieszkańców Woli i Śródmieścia Północnego. W następnych dniach, choć skala mordów zmalała, to wciąż miały one miejsce. Łącznie szacuje się, że w rzezi Woli zginęło około 65 tys. osób.. Uważał on, że tego rodzaju operacje są niewykonalne.

Zrzuty

4 sierpnia brytyjski premier Winston Churchill w depeszy skierowanej do Józefa Stalina, poinformował go, że alianckie lotnictwo w najbliższym czasie dostarczy powstańcom około 60 ton zaopatrzenia bojowego. Dodał także, że powstańcy proszą o pomoc rosyjską. Następnego dnia przywódca ZSRR odpowiedział brytyjskiemu politykowi. "Zakomunikowane Panu przez Polaków informacje są bardzo przesadzone i nie budzą zaufania (…) Armia Krajowa Polaków składa się z kilku oddziałów, które niesłusznie nazywają siebie dywizjami. Nie mają one ani artylerii, ani lotnictwa, ani czołgów. Nie wyobrażam sobie, jak takie oddziały mogą zdobyć Warszawę, której bronią cztery pancerne dywizje niemieckie" — napisał Stalin.

Rosyjski dyktator nie zgodził się nawet na to, aby alianci lądowali na sowieckich lotniskach w celu uzupełnienia paliwa czy wykonania napraw samolotów.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Tadeusz Borzęcki "Czesław" o zrzutach aliantów

Tym niemniej pierwsze samoloty z brytyjską pomocą dla walczącej Warszawy wystartowały w nocy z 4 na 5 sierpnia. Misja lotników była ekstremalnie niebezpieczna. Musieli oni lecie nad terenami opanowanymi w większości przez wroga. Maszyny startowały z Campo Casale koło Brindisi w południowych Włoszech i leciały nad Adriatykiem, a następnie nad okupowanymi Albanią, Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją. Nad Polskę wlatywały od południa.

Na samym początku za sterami maszyn siedzieli polscy lotnicy. Dopiero po kilku udanych misjach marszałek Slessor zgodził się na udział załóg innych narodowości. Nad Warszawę głównie przylatywało bombowce o największym zasięgu, czyli Handley Page Halifax i Consolidated B-24 Liberator.

Największa operacja, o kryptonimie "Frantic VII", miała miejsce 18 września. Wówczas pomiędzy godz. 5.55 a 6.20 z lotnisk południowo-wschodniej Anglii wystartowało 110 bombowców Boeing B-17 Flying Fortress ("latająca forteca"). Należały do amerykańskiej 8 Armii Powietrznej. Po drodze kilka uległo awarii, a kilka zostało zestrzelonych przez wroga. Finalnie nad Warszawę doleciało 101 potężnych maszyn. Pilnie ostrzeliwane przez nieprzyjaciela dokonały ogromnego zrzutu nad Śródmieściem, Żoliborzem i Mokotowem. W zasobnikach przymocowanych do spadochronów zrzucono broń, amunicję, materiały wybuchowe, żywność i leki. Powstańcom nie sprzyjał jednak wiatr. Ku ich rozczarowaniu zdecydowana większość ładunków spadła na tereny zajęte przez Niemców. Tylko 25 proc. zasobników trafiła w ręce Polaków.

Tak ten dzień wspominał starszy strzelec Mieczysław Cielecki "Wiatr". — To było 18 września. To był ten dzień, kiedy był ten przylot stu kilkunastu amerykańskich samolotów. Amerykańskich, brytyjskich, w towarzystwie myśliwców, i te zrzuty dla nas — pomoc na spadochronach. To był wściekły ogień artylerii przeciwlotniczej niemieckiej, ale one leciały tak wysoko, że ogień nawet wtedy nie dosięgał. Wtedy nie zestrzelono żadnego. Zrzucali na spadochronach te zasobniki. Radość była niesamowita wszędzie. Gdzieniegdzie myślano, że to jest ten desant polskich spadochroniarzy. To nie byli spadochroniarze, tylko to były zasobniki z magazynami, w torbach takich była broń, amunicja, pistolety. Nawet przeciwczołgowa broń też była, żywności trochę było, środków opatrunkowych też – mówił po latach.

Ostatni samolot z pomocą pojawił się na warszawskim niebie 18 września. W sumie nad miastem zrzucono kilkaset zasobników o wadze ok 200 ton z ponad 300 samolotów alianckich. Powstańcy przejęli od 60 do 90 ton. Cała operacja wsparcia powstańców była bardzo kosztowna. Zestrzelono ponad 30 maszyn, a śmierć poniosło ponad 200 lotników.

"Sojusznicy naszych sojuszników"

Sowiecki dyktator nie chciał i do niczego nie potrzebował istnienia państwa polskiego, nie miał więc zamiaru respektować tego, że istnieje na tym terenie podziemna władza i jej zbrojne ramię. Pod koniec lipca 1944 r. powołał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który zaczął występować jako organ mający przejąć władzę nad Wisłą, choć przecież w Londynie przez cały czas działał legalny rząd niepodległej Rzeczypospolitej. Czerwonoarmiści bez skrupułów aresztowali żołnierzy i oficerów AK, którzy ujawniali się, by prowadzić wspólną walkę przeciw Niemcom.

Armia Krajowa traktowała Sowietów z rezerwą, jako "sojuszników naszych sojuszników", ale — mimo otwarcie wrogich zamiarów Stalina — dowódcy AK uznali, że nacierająca Armia Czerwona wspomoże powstańców w ich dziele wyzwolenia Warszawy z rąk Niemców. Ich zdaniem samo podjęcie akcji zbrojnej przyczynić miało się też do uratowania Polski przed nadchodzącą sowietyzacją. Okazało się to ułudą. Stalin widział w wybuchu powstania wyłącznie szansę, by niemieckimi rękami doprowadzić do wyniszczenia znienawidzonej AK i polskich elit, których Warszawa była głównym ośrodkiem. Stąd też polskojęzyczna, komunistyczna Radiostacja Kościuszko perfidnie nawoływała warszawiaków, by uderzyli na Niemców i pomogli czerwonoarmistom w przeprawie przez Wisłę.

Oczywiście gdy do zrywu już doszło, Armia Czerwona wcale nie pojawiła się w mieście. Wprawdzie na skutek niemieckiego kontruderzenia sowiecka ofensywa pod Warszawą uległa pewnemu wyhamowaniu, ale przewaga w ludziach i sprzęcie cały czas była po stronie wojsk Stalina i pomimo istniejących możliwości, próby wdarcia do miasta nie podjęto przez cały sierpień i pierwszą połowę września.

"Niewątpliwie sił i środków na operację frontową miał [Stalin] pod dostatkiem. Ale i tym razem zwyciężyły względy polityczne. (...) Postanowił – można przypuszczać – z zimną krwią obserwować zagładę powstania, udzielając mu pomocy w niewielkich, ściśle kontrolowanych dawkach, aby jedynie przedłużyć jego agonię i stwarzać pozory przed sojusznikami" — oceniał rosyjski historyk prof. Nikołaj Iwanow.

Warszawa walczyła więc osamotniona, wykrwawiając się w oczekiwaniu, że jeden wróg Polski przybędzie, by pokonać drugiego wroga. Tragiczny nastrój tych dni oddał powstaniec Józef Szczepański. 29 sierpnia, niedługo przed śmiercią, napisał słynny wiersz zaczynający się od słów:

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,

Byś wybawiła nas od czarnej śmierci,

Byś kraj nam przedtem rozdarłszy na ćwierci

Była zbawieniem witanym z odrazą.

Zgodnie z taktyką "przedłużania agonii" powstania 13 września 1944 r. — gdy sytuacja Warszawy była coraz gorsza — Armia Czerwona wdarła się na Pragę i zajęła prawobrzeżną część stolicy. Stalin, chcąc sprawić wrażenie, że powstańcom lada moment zostanie wysłane wsparcie, wykorzystał do tego celu berlingowców. Byli to żołnierze tzw. 1 Armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Armia ta została wprawdzie sformowana z Polaków zesłanych do ZSRR — którzy tylko w ten sposób mieli możliwość powrócić do ojczyzny — de facto jednak podporządkowana była Armii Czerwonej, a za jej powstanie odpowiadali polscy komuniści.

Gdy Praga została opanowana przez Sowietów, w kolejnych dniach berlingowcy zaczęli przeprawiać się przez Wisłę w celu opanowania przyczółków w lewobrzeżnej Warszawie i podjęcia wspólnej walki z powstańcami przeciwko Niemcom. Do desantu zostały skierowane jednak jedynie niewielkie pododdziały 1 Armii WP (ok. 4 tys. żołnierzy). Przepłynęły one Wisłę i wylądowały na Żoliborzu, Powiślu i Czerniakowie, przy czym tylko w tym ostatnim miejscu berlingowcy zdołali połączyć się z oddziałami AK (było to 16 września).

Sytuacja berlingowców w Warszawie była dramatyczna. Przeprawa przez Wisłę pod ogniem nieprzyjaciela, bez zapewnionego wsparcia artyleryjskiego i lotniczego ze strony Sowietów, a także późniejsze walki w samym mieście, zbierały krwawe żniwo.

"Zająłem więc miejsce ze swym plutonem i cekaemami w jednym z pontonów. (...) Po chwili wiosła poszły w ruch i popłynęliśmy, nic przed sobą nie widząc, bo Wisła była zadymiona. Ponton co pewien czas wchodził na mieliznę i wtedy wskakiwaliśmy do wody, by go przeciągnąć. Wszystko to odbywało się pod silnym ogniem niemieckiej broni maszynowej, moździerzy i artylerii. Niemcy widząc zadymiony odcinek, byli pewni, że coś się tam dzieje i pokryli go silnym ogniem. W wyniku tego ognia już przy wsiadaniu były straty. Został zabity szef kompanii (...). W tym piekle rozrywających się pocisków nawet nie wiem, która mogła być godzina, gdy ponton dotarł do drugiego brzegu. Z batalionu na tym brzegu pozostało nas około stu. Już po wylądowaniu kilku żołnierzy zostało zabitych" — relacjonował żołnierz 1 Armii Adam Czyżowski.

We wspomnieniach powstańców żołnierze Berlinga zapisali się jako słabo wyszkoleni, nieznający taktyki walki w mieście.

"Jesteśmy pod ostrzałem. Berlingowcy są przerażeni. Są to chłopi (...). Dostają broń, z której nie umieją strzelać. Nie byli nigdy w żadnym wielkim mieście, a cóż dopiero w zgruzowanym, walczącym mieście Warszawa. Chowają się po rozmaitych dziurach, siedzą wzdłuż murów w piwnicach, płaczą, modlą się, przeklinają" — wspominała łączniczka i sanitariuszka batalionu "Zośka" Halina Martin w filmie dokumentalnym wyprodukowanym dla Discovery.

Zacięte walki na Czerniakowie trwały w kolejnych dniach, ale niemiecka przewaga była zbyt wielka. AK-owcy i berlingowcy musieli zacząć się wycofywać, w efekcie czego 22 września w rękach powstańców znajdowały się już tylko dwa domy przy ul. Wilanowskiej 1 i Solec 53, a także ok. 200 metrów wybrzeża. Jedynym sposobem na zachowanie życia była ucieczka. Części żołnierzy udało się przeprawić wpław na prawy brzeg Wisły, mała grupka przebiła się do wciąż opanowanego przez powstańców Śródmieścia. Wielu innych zginęło lub dostało się do niemieckiej niewoli. Łączne straty wśród żołnierzy Berlinga to ok. 3,5 tys. ludzi. Na prawy brzeg Wisły zdołało wrócić ok. 400.

Sowieci nie podjęli więcej prób pomocy upadającej Warszawie. Armia Czerwona wraz z 1 Armią Wojska Polskiego weszły do ruin miasta dopiero 17 stycznia 1945 r.

Eksodus warszawiaków

Dokument kapitulacyjny podpisano 2 października w Ożarowie Mazowieckim. Tam mieściła się kwatera SS-Obergrupenführera Ericha von dem Bacha-Zelewskiego. Akt nosił nazwę "Układu o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie". O godz. 21 czasu polskiego ustały działania wojenne w stolicy.

Niemcy zgodzili się w nim uznać prawa kombatanckie żołnierzy AK oraz nie stosować odpowiedzialności zbiorowej wobec ludności cywilnej. Mieszkańcy Warszawy mieli zostać wysiedleni, zachowując przy tym prawo zabrania majątku ruchomego, kosztowności, dóbr kultury itp. Niemcy zobowiązali się także oszczędzić pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne, ze szczególnym uwzględnieniem obiektów o dużej wartości historycznej, kulturalnej lub duchowej. Sami żołnierze AK po poddaniu się nazistom mieli trafić do obozów jenieckich na terenie III Rzeszy.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Lech Antoni Hałko "Cyganiewicz": Niemcy stali i śmiali się z nas

Kapitulację ze strony polskiej podpisali pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki i podpułkownik Zygmunt Dobrowolski, którzy mieli do tego umocowanie "Bora" Komorowskiego. Sam dowódca powstania z von dem Bachem spotkał się dopiero 4 października, również w siedzibie niemieckiego zbrodniarza w Ożarowie. Po nim wrócił do Warszawy, gdzie dzień później dokonał jeszcze przeglądu części akowskich oddziałów i wraz z nimi ostatecznie poddał się Niemcom.

Żołnierze, zgodnie z układem, wśród szyderstw i szykan trafili do obozów jenieckich. Dramatyczny los spotkał też ocalałą ludność stolicy. Warszawiacy przeszli przez obóz przejściowy w Pruszkowie, gdzie naziści dokonywali selekcji. Część kobiet i mężczyzn trafiła na roboty do Niemiec, a część została rozmieszczona m.in. w Radomiu, Częstochowie czy Krakowie.

"Kamień na kamieniu nie powinien pozostać"

Już 9 października w Prusach Wschodnich odbyła się konferencja na temat przyszłości Warszawy i to tam Heinrich Himmler wydał rozkaz całkowitego zniszczenia miasta. "Miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów" — miał powiedzieć Himmler.

Kilka dni później gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer w notatce służbowej pisał, że "Warszawę należy jeszcze w ciągu wojny zrównać z ziemią". To był początek trwającej trzy i pół miesiąca akcji dobijania Warszawy, którą przerwała sowiecka ofensywa na początku 1945 r.

Niemcy zniszczyli wtedy obiekty użyteczności publicznej — zakłady przemysłowe, elektrownie, tabory kolejowe. W ten sposób zrujnowano elektrownię na Powiślu, Stację Filtrów czy Stację Pomp Rzecznych. Wszystko po to, by uniemożliwić życie w mieście. Przez zrównanie z ziemią Dworca Głównego i Dworca Pocztowego (na rogu ulic Żelaznej i Chmielnej), zablokowano całkowicie kolej średnicową. Zniszczono lotnisko na Okęciu, a tramwaje i autobusy wywieziono do Niemiec.

Równali z ziemią zabytki, kościoły, pomniki, muzea i biblioteki. Z czego najbardziej spektakularne było wysadzenie w powietrze Pałacu Saskiego w grudniu 1944 r., który podczas powstania pozostawał w rękach niemieckich. Po wysadzeniu reprezentacyjny budynek zamienił się w kupę gruzu, ostała się tylko monumentalna kolumnada nad Grobem Nieznanego Żołnierza. Dlatego tę część wysadzono ponownie następnego dnia, wtedy zapadło się sklepienie arkad, a płyta nagrobna została przysypana gruzem.

Niemcy wysadzili też sąsiadujący z Pałacem Saskim Pałac Brühla, a także pobliski pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. Jego replika stoi obecnie przed Pałacem Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu.

Jeszcze w październiku doszczętnie spalono Gmach Biblioteki Ordynacji Krasińskich, w której znajdowały się starodruki i największy w Polsce zbiór rękopisów o ogromnym znaczeniu historycznym. Z kolei w styczniu 1945 r. ogień strawił bibliotekę przy ulicy Koszykowej.

Część budynków naziści jedynie przygotowali do wysadzenia, lecz nie zdążyli tego zrobić przed nadejściem ze wschodu Armii Czerwonej. W ten sposób ocalały Belweder, Pałac Łazienkowski, Pałac Pod Blachą, ruiny Opery oraz kościoły oo. Bernardynów, Karmelitów i sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Jednak Niemcy dokonali znacznych dewastacji w tych zabytkach. Według przekazów Belweder został tak ograbiony, że nawet zdejmowano tapety ze ścian.

Wiadomo też o zniszczeniu 22 ze wszystkich 31 warszawskich pomników. Jak podaje Muzeum Powstania Warszawskiego, spośród 957 obiektów wpisanych do rejestru zabytków aż 782 uległy całkowitemu zniszczeniu, a 141 zostało znacznie uszkodzonych. Jedynie 34 zabytki przetrwały we względnie dobrym stanie.

Widzieli na własne oczy

Wiedzę o tym, co Niemcy zrobili w Warszawie, niosą zapisy zeznań świadków złożone przed Najwyższym Trybunałem Wojskowym już po zakończeniu wojny. Jednym z nich był architekt Roman Piotrowski, późniejszy wiceprezydent Warszawy i komisarz ds. odbudowy miasta przy Ministrze Odbudowy. Zeznawał on w sprawie przeciwko Ludwigowi Fischerowi, Ludwigowi Leistowi, Josefowi Meisingerowi i Maksowi Daumemu oskarżonym o zbrodnie wojenne.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Ryszard Piotrowski "Piorun" o upadku powstania

— Wyrok na Warszawę został wydany przez Niemców już niemal w chwili jej zajęcia — mówił. — Z całą premedytacją, uporem i nakładem ogromnego wysiłku niszczono dzielnicę po dzielnicy, dom po domu, niemal izbę po izbie — zeznawał.

— Przytłaczająca większość zniszczeń nie powstała w ogniu walk, nie była podyktowana koniecznością pozbawienia przeciwnika miejsc oporu, lecz była wynikiem spokojnej, metodycznej pracy organizacyjnej, dokonywanej przez władze cywilne na mieście bezbronnym i bezludnym — mówił dalej architekt, który przeżył wojnę.

Od początku wojny w 1939 r. do końca powstania Niemcy zniszczyli około 85 proc. zabudowy Warszawy. Z kolei w trakcie samego powstania śmierć poniosło około 18 tys. powstańców, 3,5 tys. żołnierzy 1 Armii WP oraz około 180 tys. cywilów, z których blisko połowa zginęła na skutek masowych mordów dokonywanych przez oddziały SS, Wehrmachtu i niemieckiej policji.

Autorzy: Piotr Gruszka, Weronika Waldon, Martyna Bielska, Tomasz Mateusiak, Przemysław Mosur-Darowski, Diana Wawrzusiszyn, Piotr Halicki

Montaż: Sebastian Czerwiński

Skład i grafika: Michał Rogalski

Opieka redakcyjna: Daniel Olczykowski

Korekta: Katarzyna Nowak

Development: Ring Publishing

Współpraca: Muzeum Powstania Warszawskiego

Zdjęcia: Muzeum Powstania Warszawskiego

 

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.

Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Źródło: Onet

Data utworzenia: 1 sierpnia 2024 07:30 © 2024 Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. - Powered by Ring Publishing | Developed by RAS Tech